Ech... Dawne to były czasy, kiedy po raz pierwszy późną jesienią wyjechałem w góry. W roku 1994 na fali ogólnego entuzjazmu robienia w Klubie jak największej liczby imprez postanowiłem z Kiślem zrobić rajd w Beskid Śląski. Entuzjazmu było sporo, jeno chętnych mało. W dodatku Kisiel w ostatniej chwili zrezygnował. Ja jednak uparłem się jechać i tak oto rozpoczęła się historia rajdu "Jesień w Beskidach". Poniżej znajdziesz wykres z frekwencją w poszczególnych latach, a także opisy każdego z rajdów.
Pierwszego roku ruszyliśmy na podbój Beskidu Śląskiego w składzie zaledwie dwuosobowym. Góry przywitały nas piękną słoneczną pogodą, która w zestawieniu z barwami jesieni spowodowała, że odtąd wracam w tamte okolice co roku. Pierwszy wyjazd trwał 5 dni. Nasza trasa wiodła z Ustronia, przez Czantorię, Stożek, przełęcz Kubalonkę, Baranią Górę, Skrzyczne, Klimczok, Szyndzielnię do Bielska Białej. Pusto wtedy było na szlakach...
Następne wyjazdy wiodły w Besid Żywiecki. W kolejnym roku liczba osób się podwoiła i wynosiła już 4. :-) Tej jesieni było już zupełnie inaczej - brnęliśmy po kolana w śniegu. Też pięknie... Trasa wiodła ze Zwardonia poprzez Wielką Raczę, Rycerzową, Krawców Wierch do Rajczy. Ostatniej nocy śniegu jeszcze dowaliło i raniutko, w cudownej zimowej scenerii, w cichym lesie, wśród śnieżnych czap na niewysokich choinkach zbiegaliśmy z Krawców Wierchu na dół. Tarzaliśmy się w śniegu jak małe dzieci. Piękne wspomnienie...
Rok później szliśmy już w sześć osób. Popularność wyjazdu wyraźnie rosła. :-) Kontynuowaliśmy zeszłoroczną trasę na północ - z Rajczy weszliśmy na Krawców Wierch, a potem poszliśmy na Halę Rysiankę i zeszliśmy do Sopotni szlakiem niebieskim przez Romankę. Ten wyjazd był najkrótszy z dotychczasowych - trwał tylko 3 dni. Wtedy pojechał z nami po raz pierwszy inny weteran tych wyjazdów (a przynajmniej ich pierwszego tuzina) - Docent.
W roku 1997 szliśmy już w 8 osób. Frekwencja w kolejnych latach układała się w piękny ciąg artmetyczny. :-) Wędrowaliśmy w drugą stronę - z Hali Rysianki do Rycerzowej. Tej jesieni także była piękna pogoda. Przejście szlakiem granicznym z Krawców Wierchu na Rycerzową dostarczyło jednej już tylko przygody, gdy słowacki szlak oddalił się od granicy w głąb Słowacji (a my z nim), a potem doszedł do granicy na przejściu małego ruchu granicznego ze słowackim żołnierzem. W ten sposób znaleźliśmy się po niewłaściwej stronie szlabanu. Żołnierz, choć raczej nas nie pochwalił za nielegalne przekroczenie granicy, to wykazał się zrozumieniem dla naszej trudnej sytuacji i nie wyciągał konsekwencji... :-)
Następnej jesieni nasz piękny rosnący ciąg się zaburzył i zamiast przewidywanych 10 osób pojechało tylko 9. Wyjazd był dla mnie bardzo pamiętny. W dzień wyjazdu ganiając po centrum Warszawy skręciłem nogę. Spuchła jak bania. Ledwie mogłem na niej stanąć. I co? I pojechałem! W końcu był to MÓJ wyjazd! Ciężko było, ale na szczęście przyjaciele się zlitowali i wzięli ode mnie gitarę. Z kosturem jako podporą oraz z fioletową i opuchnętą nogą przeszedłem w fatalnej pogodzie od Zwardonia przez Rycerzową, Krawców Wierch i Halę Miziową do Korbielowa. Wyjazd jednak mimo wszystko był bardzo udany.
Za to "Jesień w Beskidach" w roku 1999 była pamiętna z zupełnie innych powodów. Na owym wyjeździe pierwszy raz liczba uczestników przekroczyła dwadzieścia osób. Straszny tramwaj. Po raz pierwszy poza grupą przyjaciół z "Jedynki" pojechali również moi uczniowie z "Poniatówki", którzy stanowili później główny człon tych rajdów przez kolejnych wiele lat. Bardzo fajny i udany wyjazd. To właśnie wtedy ukształtowała się ostateczna postać naszych listopadowych rajdów - wędrówka okraszona wieczornymi śpiewankami, zabawami i dużą ilością śmiechu. Również tego roku po raz pierwszy w historii tych rajdów spaliśmy dwa razy w jednym miejscu - na Hali Rysiance. Szliśmy z Korbielowa, a skończyliśmy w Milówce wspaniałym obiadem, o którym szerzej przeczytasz tu. "Życzliwe" osoby w czasie naszych nocnych śpiewanek robiły mi zdjęcia, które znajdziesz tu.
W 2000 roku wróciliśmy do korzeni. Rajd odbywał się w Beskidzie Śląskim, po tej samej trasie co pierwszy wyjazd sprzed sześciu lat. Jednak frekwencja była stanowczo wyższa albowiem było nas 15 osób. Znowu byli wśród nas moi uczniowie. Humory wszystkim dopisywały, a i pogoda była łaskawa. Jedno tylko nam przeszkadzało. Pamiętasz, Drogi Czytelniku, ostatnie zdanie opisu pierwszego wyjazdu? Tym razem nie było już pusto na szlakach. Beskid Śląski przez te sześć lat został ostatecznie zdobyty przez stonkę i przejście szlakami w ciszy i spokoju było już wtedy niemożliwe. Tutaj znajdziesz trochę zdjęć z tego rajdu.
Na pierwszym rajdzie XXI wieku - czyli w roku 2001 - znowu wędrowaliśmy po starych śladach. Po raz trzeci już zaczęliśmy rajd ze Zwardonia. Potem nocowaliśmy na Rycerzowej i Krawców Wierchu, aby przez uroczo położoną miejscowość, o wdzięcznej nazwie Kręcichwosty, zejść do Rajczy. W tym roku była nas dwunastka. Mimo że już w szkole nie pracuję, na rajd pojechała czwórka moich byłych uczniów. Mogliśmy wreszcie oderwać się od warszawskich zmartwień i trosk dzięki pięknym widokom w dzień oraz dzięki gitarom wieczorami. Na Krawców Wierchu kierownik schroniska pokazał nam jak naprawdę wygląda góralska muzyka - fujarki, piszczałki oraz dobry głos - dał niesamowity kocert. Jednak piękna pogoda poza nami niewielu ludzi przyciągnęła i góry w tym roku były puste i ciche...
Kolejny rajd odbył się w listopadzie roku 2002. O godzinie 5-tej rano zziębnięci i niewyspani wysiedliśmy małą siedmioosobową grupką z pociągu na małej stacyjce zagubionej gdzieś na kolejowej linii zakopiańskiej. Od razu ruszyliśmy na zachód w kierunku Beskidu Małego. Wraz z wybiciem południa osiągnęliśmy Leskowiec, gdzie w schronisku po długim wieczorze z gitarą spaliśmy jak susły. Drugi dzień to wędrówka głównym grzbietem Beskidu Małego i nocleg w chatce w Trzonce. Niesamowity klimat jaki stworzyli nam gospodarze chatki - działacze Oddziału PTTK w Andrychowie - na długo pozostanie w naszej pamięci. Trzeci dzień to wędrówka początkowo w padającym śniegu, a po zejściu poniżej 600 m n.p.m. - już w deszczu. Potem PKS do Bielska-Białej i ekspres do Warszawy. Szerszą relację z tego rajdu przeczytasz, Drogi Gościu, tutaj.
Rok później odbył się rajd jubileuszowy - dziesiąty z kolei. Uczestniczyło w nim równo 20 osób i był to chyba najfajniejszy rajd z całej poprzedniej dziesiątki. Pogoda dopisała nam wspaniale i, poza jedną kilkugodzinną mgłą o poranku, przez cały czas świeciło piękne słońce, a widoczność była świetna. Pierwszego dnia wysiedliśmy z pociągu w Rycerce o godzinie 3:40, aby po kilkunastu minutach potrzebnych na rozgrzanie się herbatą z termosów, ruszyć na szlak. Tej jesieni wędrowaliśmy przez Rycerzową, Krawców Wierch do Hali Miziowej, gdzie mieliśmy do wyboru aż dwa schroniska (spaliśmy w starym - zapewne ostatni raz). We wszystkich schroniskach na naszej trasie daliśmy się zapamietać grając na gitarach i śpiewając bardzo długo w noc... Zdjęcia z tego rajdu znajdziesz, Drogi Gościu, tutaj.
Rajd jedenasty z serii wiódł trasą podobną co rok wcześniej, ale w drugą stronę. Nowością był jeden nocleg więcej niż wynikałoby to z liczby dni długiego weekendu. Skorzystaliśmy mianowicie z dobrodziejstw weekendowego biletu na ekspresy i w góry przyjechaliśmy jeszcze w wieczór przedweekendowy. O godzinie pierwszej w nocy dotarliśmy do PTSM-u w Rajczy-Nickulinie, skąd rano wyruszyliśmy na Halę Rysiankę. Kolejnego dnia spaliśmy na Krawcowym Wierchu, a ostatnią noc spędziliśmy na Rycerzowej. Z Rycerzowej wyszliśmy raniutko i po śniadaniu na Mladej Horze wsiedliśmy w pociąg do domu. Frekwencja tej imprezy okazała się rekordowa - w rajdzie brały udział 22 osoby. Dzięki wspaniałej atmosferze oraz 4 gitarom impreza należała do wyjątkowo udanych.
W roku 2005, podobnie jak rok wcześniej, przyjechaliśmy w góry późnym wieczorem. Po noclegu w PTSM-ie w Rajczy Nickulinie przez Kręcichwosty, Ujsoły i Muńcuł ruszyliśmy na Rycerzową. Kolejnego dnia powędrowaliśmy na Wielką Raczę, gdzie rano gorycz zakończenia rajdu osłodziła nam czekolada na gorąco z bitą śmietaną. ;-) Stamtąd zeszliśmy do Rycerki-Kolonii aby PKS-em odjechać do Bielska-Białej. Rajd w tym roku był bardziej familijny - było nas tylko 12 osób. Wędrowaliśmy w pięknej pogodzie, wieczorami - mimo tylko jednej gitary - urządzając fantastyczne śpiewanki. Ciekawym akcentem był obiad w drodze powrotnej, bowiem udało nam się zamówić w Katowicach pizzę do pociągu. Rajd był pamiętny z jeszcze jednego powodu - spotkanie porajdowe trwało równo 24 godziny, a zatem tyle co 1/3 samego rajdu. Prawie 700 zdjęć z rajdu i z porajdowego spotkania znajdziesz, Drogi Gościu, tutaj.
Trzynasta "Jesień w Beskidach" swoim przebiegiem silnie nawiązywała do lat poprzednich - trasa poprzez cały Worek Raczański i pasmo Pilska, późnowieczorny przyjazd w góry i pizza w pociągu powrotnym. :-) Pierwszego wieczoru dotarliśmy do schroniska w Zwardoniu opóźnionym pociągiem pospiesznym relacji Warszawa-Budapeszt dopiero kwadrans po godzinie drugiej w nocy. Następnego dnia w pięknym słońcu powędrowaliśmy na Wielką Raczę, gdzie spędziliśmy wieczór w tłumie weekendowych turystów. Jednak już w kolejnych dniach na szlakach zrobiło się pusto i w schronisku na Rycerzowej byliśmy prawie sami, a na Krawców Wierchu całkowicie sami. Choć drugi dzień bardzo solidnie nas zmoczył, to następne dni były już słoneczne, choć mroźne. Ostatnią noc spędziliśmy w nowym schronisku na Hali Miziowej, które przytłoczyło nas swoim rozmiarem, przepychem i wysokim standardem. Tylko atmosfera już nie ta... Frekwencja wynosiła 8 osób, co - zważywszy na to, że aż dwa dni rajdowe były pracujące oraz że rajd kończył się 1 listopada - i tak było sporym sukcesem.
Nasza kolejna wędrówka rozpoczęła się o godzinie ósmej rano na stacji PKP w Milówce, po nocy spędzonej w pociągach. Pierwszego dnia powędrowaliśmy przez Halę Boraczą do schroniska na Hali Rysiance. Kolejnego dnia przez Trzy Kopce dotarliśmy na Krawców Wierch. W następnym dniu spoza gęstych chmur wreszcie na chwilę wyszło słońce. Tego dnia szliśmy pięknym szlakiem przez Glinkę i Soblówkę do schoniska na Rycerzowej. Ledwo tam dotarliśmy - rozpadał się deszcz, który w postaci lekkiej mżawki towarzyszył nam również ostatniego dnia w czasie zejścia do Rycerki. Choć frekwencja była słaba (znowu 1 listopada w czasie rajdu), to atmosfera była wspaniała, a grupa silnie się zintegrowała. Zdjęcia z tego wyjazdu znajdziesz tu.
Kolejny, piętnasty już rajd, biegł tylko częściowo utartymi szlakami. Wyjechaliśmy z Warszawy pierwszego dnia rano, aby około 13:00 znaleźć się w Korbielowie skąd podeszliśmy na Halę Miziową (a niektórzy nawet na Pilsko :-)). Następnego dnia powędrowaliśmy przez Halę Rysiankę (postój na pierogi :-)) do prywatnego schroniska "Gawra" w Złatnej. Kolejny dzień przywitał nas piękną pogodą i silnym wiatrem. Gnani jego podmuchami przeszliśmy szalenie malowniczą trasą przez Redykalny Wierch na Halę Boraczą. Ostatniego dnia w promieniach słońca powędrowaliśmy do niebieskim szlakiem Węgierskiej Górki, skąd rozpoczęliśmy powrót do domu. Choć było nas siedmioro, to pełnym składem szliśmy zaledwie pół jednego dnia, bowiem część krakowska rajdu dojeżdżała z jednodniowym opóźnieniem, a jeden z pozostałych uczestników musiał wracać dzień wcześniej do domu. Jednak nie przeszkodziło nam to we wspaniałym spędzaniu czasu i wystrzałowych śpiewankach, które w tym roku były chyba jednymi z najokazalszych. Zdjęcia z tego wyjazdu znajdziesz tutaj.
W następnym roku nasz szlak prowadził drogami, które znamy już bardzo dobrze. Po niezapomnianej nocnej podróży pociągiem z przesiadką w Katowicach, znaleźliśmy się o godzinie 8 rano na dworcu w Zwardoniu. Po krótkim śniadaniu w zwardońskim schronisku ruszyliśmy w drogę na Wielką Raczę. Następnego dnia powędrowaliśmy na Rycerzową - po drodze popasając na Przegibku, gdzie odłączyła się od nas jedna z uczestniczek, która mogła być z nami tylko w weekend. Na Rycerzowej - z powodów ulewy oraz choroby jednego z uczestników - spędziliśmy aż dwie noce. To drugi przypadek "dwunoclegu" w historii "Jesieni w Beskidach". Dzień w schronisku - poza krótkim spacerem na szczyty Małej i Wielkiej Rycerzowej - spędziliśmy na śpiewaniu i rozmowach. Kolejnego dnia trasa wiodła nas na Krawców Wierch, gdzie spędziliśmy ostatni wieczór rajdu przy trzaskającym kominku i gitarze. Ostatni dzień przywitał nas śniegiem, w którego towarzystwie schodziliśmy do Złatnej. Jako żywo przypominało to identyczne zejście tym samym szlakiem 14 lat wcześniej - nawet liczba osób się zgadzała. :-) Zdjęcia z tego wyjazdu znajdziesz tutaj.
Siedemnasta "Jesień w Beskidach" charakteryzowała się aż dwukrotną zmianą planowanej trasy jeszcze przed rozpoczęciem rajdu. Było to efektem szybko rosnącej liczby chętnych, którzy zgłaszali się na wyjazd do ostatniej niemal chwili. Po raz pierwszy na rajd pojechał jego główny pomysłodawca sprzed ponad szesnastu lat - Kisiel. Wpisał się on zresztą silnie w nasze porajdowe wspomnienia, gdyż zaspał na poranny pociąg EuroCity i gonił całą grupę samochodem aż do Bielska-Białej. :-) Rajd rozpoczął się około południa na stacji w Rajczy. Przez Kręcichwosty udaliśmy się do Złatnej, gdzie po raz drugi już spaliśmy w gościnnych progach prywatnego schroniska "Gawra". Kolejnego dnia nasza trasa wiodła częściowo nieoznakowanymi leśnymi drogami, a częściowo niebieskim szlakiem idącym piękną stokówką aż do Hali Lipowskiej i dalej po krótkim popasie - na Halę Rysiankę. Trzeciego dnia z konieczności podyktowanej zaskakująco wysoką frekwencją i brakiem możliwości odpowiedniej rezerwacji na Krawcowym Wierchu ruszyliśmy do ogromnego i pozbawionego klimatu schroniska na Hali Miziowej. Część grupy, tradycyjnie już, zaliczyła Pilsko. Ostatniego dnia przy całkowicie bezchmurnym niebie schodziliśmy pięknym szlakiem aż do Krzyżowej, gdzie czekał na nas BUS do Bielska-Białej. Na wszystkich noclegach urządzaliśmy imponujące śpiewanki, a umożliwiały nam to trzy gitary, kawakinio i niezliczona liczba grzechotek. :-) Warto wspomnieć, że, pomimo iż w szkole nie pracuję już od wielu lat, niezmordowanie jeżdżą ze mną moi byli uczniowie. W tym roku było ich aż pięcioro, czyli niemal jedna trzecia składu. Była także jedna osoba z aktualnej kadry koła. Śmiało więc stwierdzić można, iż mimo upływu lat rajd ciągle trzyma się korzeni. :-) Zdjęcia z tego wyjazdu znajdziesz tutaj.
W roku 2011 było nas 12 osób, a rajd wiódł swoją najbardziej klasyczną trasą. Wyruszyliśmy z Warszawy w piątkowy wieczór, aby o pierwszej w nocy dotrzeć do, jak zawsze gościnnego, schroniska młodzieżowego w Rajczy Nickulinie. Schronisko to zostało rozbudowane i bardzo zmieniło się od czasu, gdy byliśmy w nim po raz ostatni. Następnego dnia wyruszyliśmy przez Kręcichwosty, Redykalny Wierch i Halę Lipowską (krótki popas) na Halę Rysiankę. Tam dołączyły do nas dwie osoby, które musiały jechać nocą i wędrowały przez Pilsko od strony Korbielowa. Rano już w komplecie wyruszyliśmy na Krawców Wierch trasą wiodącą przez Trzy Kopce. Kolejnego dnia rano pożegnaliśmy trzy osoby, które musiały wracać wcześniej do Warszawy i w dziewiątkę - przez Glinkę i Soblówkę - powędrowaliśmy na Rycerzową. Ostatnim etapem rajdu było zejście do Rycerki Dolnej, skąd busem pojechaliśmy na obiad do Bielska-Białej, co od wielu lat jest niepisaną rajdową tradycją. :-) Przez te wszystkie dni towarzyszyła nam przepiękna pogoda (ostatniego dnia było prawie 20 stopni). Pomimo przypadającej na czas rajdu uroczystości Wszystkich Świętych, odniósł on sukces frekwencyjny przerastający oczekiwania kierownictwa. Kolejny rok z rzędu musiałem dzwonić po kilka razy do schronisk, aby podnieść liczbę rezerwowanych miejsc. :-) Każdego wieczoru robiliśmy wspaniałe śpiewanki. W tym roku do naszej dyspozycji były dwie gitary, harmonijka ustna i spora liczba "przeszkadzajek". Tradycyjnie już wędrowali ze mną moi uczniowie, przyjaciele oraz znajomi z koła. Jako ciekawostkę odnotować należy, że na trwającym niemal 20 godzin spotkaniu porajdowym pierwszy raz w historii rajdów stawili się w komplecie wszyscy uczestnicy. :-) Zdjęcia z tego wyjazdu znajdziesz tutaj.
Rok później w rajdzie uczestniczyło 11 osób. Wędrowaliśmy podobną trasą jak w zeszłym roku, lecz w drugą stronę. Wyjechaliśmy z Warszawy w ósemkę wieczornym ekspresem do Bielska-Białej. Tam - szybka przesiadka do BUS-a i o godzinie 23:00 stanęliśmy w Rycerce-Kolonii na początku podejścia na Przegibek. W tym roku nie mogliśmy spać w schronisku młodzieżowym w Rajczy-Nickulinie, gdyż jakieś zarządzenie władz oświatowych "unieczynniło" ten obiekt w dniu Wszystkich Świętych. Do schroniska na Przegibku dotarliśmy o pierwszej w nocy po niezapomnianej wędrówce wśród ośnieżonych gór w czasie pełni księżyca. Następnego dnia mieliśmy krótkie przejście do bacówki na Ryczerzowej. Kolejnego dnia po zejściu do Soblówki dołączyły do nas trzy osoby, które musiały wyjechać z Warszawy później i już w komplecie wyruszyliśmy żółtym szlakiem na Krawców Wierch. Trzeciego dnia przez Trzy Kopce powędrowaliśmy na Halę Rysiankę. Ostatnim etapem rajdu było zejście do Milówki. Tam już czekał na nas BUS, którym wróciliśmy do samej Warszawy. Okazało się to całkiem niezłym pomysłem, bo wyszło taniej niż korzystając z usług PKP, a w Warszawie byliśmy półtorej godziny wcześniej. :-) Tradycyjnie już każdego wieczoru robiliśmy śpiewanki, które w tym roku (do spółki z przeziębieniem) przyprawiły mnie o niemal całkowitą utratę głosu. Nadrobiliśmy to na spotkaniu porajdowym, które tradycyjnie trwało 24 godziny i na którym zniesiona została prohibicja. Do tego czasu głos mój wydobrzał i nawet nie próbował stawiać oporów. :-) Zdjęcia z tego wyjazdu znajdziesz tutaj.
Na jubileuszowym XX rajdzie była nas dziesiątka. Rajd był wyjątkowo "ekumeniczny", bo zgromadził uczestników z Warszawy, Łodzi, Krakowa i Wrocławia. Nowością zaś było to, że niemal wszyscy uczestnicy (poza grupą krakowską) dojechali na rajd samochodami. Grupa warszawsko-łódzka pomieściła się w dwa pojazdy, a jednoosobowa grupa wrocławska w trzeci. Wyjechaliśmy z domów w piątkowe popołudnie, aby późnym wieczorem spotkać się w ósemkę (dwuosobowa grupa krakowska dotarła do nas dopiero następnego dnia) w prywatnym schronisku "Gawra" w Złatnej. Stamtąd dosyć okrężną trasą poszliśmy pierwszego dnia na Halę Rysiankę, gdzie już w komplecie urządziliśmy wspaniałe śpiewanki. Tam też uczestnicy rajdu zgotowali mi wspaniałą niespodziankę z okazji XX-lecia - otrzymałem nie tylko kartkę z poematem, ale również oryginalną rajdową pieczątkę. :-) Następnego dnia rano spadł śnieg i wyszło piękne słońce. W kapiącej nam za kołnierze odwilży przeszliśmy na Krawców Wierch, gdzie znów śpiewaliśmy aż do ciszy nocnej przy świecach i racuchach z powidłami. Śpiewaliśmy tak zajadle, że ja znowu całkowicie straciłem głos. :-) Ostatniego dnia w gęstej mgle zeszliśmy do Złatnej, gdzie czekały już na nas samochody. Spotkaliśmy się ponownie - choć w niepełnym składzie - na trwającym prawie 20 godzin spotkaniu porajdowym. Ustaliliśmy na nim, że wyjazd miał tylko jedną wadę - był za krótki... Zdjęcia z tego wyjazdu znajdziesz tutaj.
Na następną Jesień w Beskidach musieliśmy czekać aż dwa lata. Potrzebowałem rok odpoczynku. Ale za to rajd wystartował w nowej formule - rodzinnej. Ponieważ, ci co domagali się możliwości wyjazdu z dziećmi jednak nie pojechali, a ci co jeszcze dzieci nie mają zapewne wystraszyli się ich obecności, to w rajdzie uczestniczyły zaledwie 4 osoby. Wyjechaliśmy z Warszawy samochodem w środę po południu, aby dojechać do Rytra około 23. Po noclegu w agroturystyce z samego rana ruszyliśmy na szlak. Rozpoczęliśmy od zwiedzenia ryterskich ruin zamku. Potem okrężną drogą, bez szlaku, powędrowaliśmy na Cyrlę, gdzie czekał nas pierwszy nocleg. Kolejnego dnia ruszyliśmy czerwonym szlakiem na Halę Łabowską. W sobotę przeszliśmy do schroniska na Jaworzynie Krynickiej, w związku z którym mieliśmy pewne obawy (wiadomo - cywilizacja), a okazało się, że był to najfajniejszy nocleg. W niedzielę, ostatniego dnia rajdu, weszliśmy na szczyt Jaworzyny Krynickiej, po czym zjechaliśmy kolejką do Czarnego Potoku. Stamtąd aż trzema busami i jednym stopem dostaliśmy się do Rytra, gdzie czekał na nas samochód. We wszystkich schroniskach po staremu urządzaliśmy śpiewanki. Okazało się, że mnóstwo ludzi chce się przyłączać do takich imprez, czego przez lata, wędrując w dużych grupach, nie zauważaliśmy. Jesień w Beskidach po raz kolejny pokazała swoją magię... Zdjęcia z tego wyjazdu znajdziesz tutaj.
W roku 2016 kontynuowaliśmy rajd w formie rodzinnej. Choć początkowo zainteresowanie było spore, to później wyszło jak zawsze - ktoś nie mógł, ktoś się rozchorował, a ktoś nagle zmienił plany. W efekcie pojechaliśmy w zeszłorocznym czteroosobowym składzie. Wróciliśmy do starych i sprawdzonych szlaków oraz miejsc w Beskidzie Żywieckim, a transportem znowu usłużył nam samochód. Ruszyliśmy z Warszawy w piątek po pracy i około 23 dojechaliśmy do prywatnego schroniska Gawra w Złatnej. Tam zostawiliśmy pojazd i następnego dnia rano ruszyliśmy na Halę Lipowską, a stamtąd po krótkim popasie do schroniska na Hali Rysiance. Kolejny dzień przywitał nas śniegiem. Omijając Trzy Kopce powędrowaliśmy na Krawców Wierch. Tam długo grzaliśmy i suszyliśmy się przy gościnnym kominku. :-) Następnego dnia przez Glinkę, w której uzupełniliśmy zapasy oraz Soblówkę wędrowaliśmy do schroniska na Rycerzowej. Ostatniego dnia wędrówki mieliśmy dotrzeć na Wielką Raczę, ale pod wpływem nasilającego się deszczu zmieniliśmy plany i skróciliśmy trasę do schroniska Przegibku. Stamtąd najpierw autobusem, a potem korzystając z uprzejmości gospodyni z Gawry dostaliśmy się do samochodu i na godzinę 19 dojechaliśmy szczęśliwie do Warszawy. Jak na Jesień w Beskidach przystało, tradycyjnie już w każdym schronisku urządzaliśmy bardzo udane śpiewanki. Dziewczyny zaś wędrowały z zapałem i w dobrych humorach i miały znacznie więcej sił niż ich rodzice. :-) Zdjęcia z tego wyjazdu znajdziesz tutaj.